Zbigniew Karkowski shooting the bullshit

Zbigniew Karkowski shooting the bullshit
by Annika von Hausswolff
Adriana Sa
Hi Zbig. Its strange to talk to you like this, and words dont come so easily. There were never many words between us anyway, no need to, meanings were implicit in humor, smiles, in each comment about things happening here and now. Why would I reiterate that we met in Festival Atlantico 1997, where I got so deeply impressed with Sensorband and we had such a great time. Well, I suppose we could recall that while having an absinthe glass to make everything green, or while walking through Lisbon all night, till the morning birds found us laughing about the world in the park. Those are precious moments I remember, they are quite alive right now. We kept crossing all the time here and there, every time accomplices, deeply engaged in the truth of things. Im not sure I was aware of how special that was, at the time.

Living kills, and I can only hope to end with as much dignity as I heard you did. You always gave me a feeling of major belonging, beyond all pathos, at the foundations of why and how. Only recently I bumped into a text you wrote, The Method Is Science, The Aim Is Religion. Gosh, thank you, its phantastic :-) Music can heighten consciousness” and increase intensity of the mind” because “art communicates before it is understood” :-) Im quoting this in some texts, so youre alive in different ways. I do not retain pain from your passing, and in my little-big ways I make for your being to continue multiplying. But I miss your other modes of living existence. Didnt assimilate yet that I wont see you again. Or will I, except there wont be really a you or an I.


Andy Bolus (Evil Moisture)

Karkowski, skurwielu, nigdy ci o tym nie mówiłem, kiedy miałem około szesnastu lat, mój nauczyciel nagrał mi kasety z „muzyką industrialną”, i był tam twój materiał z [Ulfem] Biltingiem, Bad Bye Engine. Nie mogłem wtedy podejrzewać, że kiedyś skończę się z tobą w Tokio [wysokoprocentowym] shōchū, będziemy razem grali super głośno (ma się rozumieć) w lobby francuskiego uniwersytetu, będę przegapiał koncerty, bo znacznie więcej warte będzie siedzieć na zewnątrz i pić z tobą, niż być w środku, wyrzekając na wszystko… Brr, i to, jak grałeś w Les Voûtes, „OK, wchodźcie, będę już zaczynał” (usiedliśmy na samym przedzie) – naciskasz spację – AUU, dzwonienie w uszach przez trzy dni. TYLE USZU JESZCZE SIĘ UCHOWAŁO, STARY!!! Ale to jeszcze nic; ostatnie lotnisko = peruwiańska dżungla. Nieźle!
(Źródło: https://www.facebook.com/andy.bolus, za zgodą autora.)
Moja reakcja na tę śmierć (której przyczyną było to cholerstwo, rak) była taka, że powiedziałem do swojej partnerki: „Wiesz co, podpowiedz mi, jak mam wysłać serdeczne PIEPRZ SIĘ komuś, kto stoi za tym kiepskim żartem zwanym ŻYCIEM?”, na co odpowiedziała mi, zupełnie słusznie, rzecz jasna: „Przez Muzykę i Sztukę. I Miłość”.



Anna Zaradny (Musica Genera)

Podczas organizowanego przez Annę Zaradny i Roberta Piotrowicza festiwalu Musica Genera w 2004 roku Karkowski wystąpił solo (miejscem nocnego koncertu była rzeźnia miejska na szczecińskiej Łasztowni), jak również zaprezentował kompozycję dla improwizatorów STANDARD DEVIATION (Sophie Agnel – fortepian, Tomasz Krakowiak – instrumenty perkusyjne, elektronika, Domenico Sciajno – elektronika, Anna Zaradny – saksofon, laptop, Otomo Yoshihide – gitara, Zbigniew Karkowski – dyrygent). Wydawnictwo Musica Genera wydało dwa albumy Karkowskiego: ATTUNING / ATTENDING (http://musicagenera.net/audio/g001_01.mp3) i Connector z czterema innymi muzykami (http://musicagenera.net/record_mg010.html).

Monachium, Aux Polen Tour, 2005 (fot. Robert Piotrowicz)

Wieloletnia, intensywna, momentami burzliwa relacja ze Zbigniewem Karkowskim obfituje w szereg anegdot i wspomnień, materiałów dokumentacji zawodowych i prywatnych.
Zbigniew był dla mnie bardzo ważną postacią jako kompozytor, artysta, człowiek. Wyjątkowo charyzmatyczny, intensywny. Przyjaciel domu i świetny kompan w podróży…
(Do tej pory mam butelkę Hill’s Absinth, którą się Zbigniew raczył pewnego wieczoru…)
W tych tragicznych okolicznościach wydaje mi się, że najważniejsze jest skupienie się przede wszystkim na jego twórczości i tym, jak ważnym dla historii muzyki był kompozytorem.
Niestety, wiele istotnych faktów jest pomijanych, bądź nieznanych, jak choćby to, że był klasycznie wykształcony, był flecistą, czy że był studentem Xenakisa… i wiele istotnych wątków związanych z jego kolaboracjami z artystami z całego świata, również z polskimi kompozytorami.
Był bardzo płodny, wiecznie w ruchu, koncertował na całym świecie i paradoksalnie, mimo tych wszystkich lat, niewystarczająco doceniono go jako Twórcę.
Rok 2005 to przede wszystkim trasa koncertowa Aux Polen po Niemczech i później kontynuacja podróży, jedno i drugie intensywne i obfitujące w szereg anegdot z momentami stanów szalonej radości wywołanej pewnymi sytuacjami jak koncerty w kościele czy wizyta i japoński obiad u Edwina van der Heide w Rotterdamie.





listopad 2009, Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski w Warszawie,
„Short Guerilla – Zbigniew Karkowski x 3” – koncerty i warsztaty (fot. Anna Zaradny)


Anton Lukoszevieze

Na przestrzeni lat pracowałem ze Zbigniewem przy kilku projektach. Dla swojej grupy Apartment House zamówiłem u niego skomponowanie Field na kwartet smyczkowy i live electronics, który to utwór został wykonany na ICA w Londynie, w ramach festiwalu BBC i Sonic Arts – Cut and Splice. Było to coś innego niż wszystko, co graliśmy do tamtej pory, muzyka była rąbana, gęsta i pełna obsesji, rozgrywająca się w ciemnym morzu wściekłych elektronicznych dźwięków, a trwało to około 40 minut. Pamiętam, że obserwowałem Zbigniewa za konsoletą, której światła widoczne były na jego pooranej twarzy, wyglądał jak jakiś dziwny Kapitan, sterujący swoim statkiem na niespokojnych wodach. Był imponującą i dynamiczną figurą, potrafił być brutalnie, wręcz boleśnie szczery, co często służyło jedynie ukryciu nieśmiałości i łagodności, skrywanej w głębi duszy. Był jedną z najinteligentniejszych osób, jakie kiedykolwiek spotkałem. Było coś elementarnie i esencjonalnie czystego w nim i jego artystycznej wizji, nieustannie poszukiwał nowych dróg redefiniowania tego, czym jest muzyka, i jak może być tworzona. Kiedy pracowaliśmy nad Nerve Cell-0 na wiolonczelę i komputer, projektem dla wytwórni Sub Rosa, naszym ostatnim wspólnym, całymi dniami walczył ze mną o dokładne ujęcie w pisemnej bądź notacyjnej formie tego, co chciał osiągnąć, ostatecznie jednak zrozumiałem, że akt komponowania był dlań bardziej formą telepatii, niemalże aktem szamanizmu. Dopiero po ukończeniu pracy w studiu, wraz z aktem performatywnym powstawało owo coś, co chciał osiągnąć, dopiero wtedy mogło ono faktycznie zaistnieć. Nieprawdopodobny gawędziarz, pamiętam, jak opowiadał, że już wie, w jaki sposób powinien zaplanować swoją trasę po Afryce, od góry do dołu kontynentu, przez ogarnięte wojną, najniebezpieczniejsze miejsca na planecie. Tak go zapamiętam, jako postać jakby z powieści Josepha Conrada, niepowtarzalnego, niestrudzonego i nieustraszonego sonicznego odkrywcę.


Atau Tanaka

Zbigniew, I remember our first encounter 25 years ago, in 1988 at the ICMC in Cologne Germany. Clarence Barlow was organiser so is responsible for our meeting. You performed with your punk band and I had never seen bass guitar interfaces used in such an intense, visceral way. I came up after the gig and introduced myself and we traded phone numbers. The surprise came two years later in 1990 when I ran into you in front of Stanford’s CCRMA with Stephen Travis Pope where you gave a lecture before your gig at the Kennel Club in San Francisco with Phauss, Bilting and The Hafler Trio. Traded phone numbers again. Then the pleasure and third meeting after my arrival in Europe, to see you in the audience at my first gig at STEIM in Amsterdam in 1993. We talked about sensors, you told me about a young guy, Edwin van der Heide at the Institute of Sonology in the Hague, and this time we traded fax numbers. A few months later, you wrote to propose a gig at the Tacheles in Berlin where Karina Mertin and Rolf Biemelt were organising the Sonimage festival. Sensorband was born, and we toured for 10 years, you, Edwin and me. Moving to Tokyo in 1997, the flat we shared on Kanpachi-dori felt like the centre of the world. Farmers Manual crashed all three in the tiny room. We re-soldered Pita’s laptop minijack output. Leif Elggren came back from his gig with a garden rake. In our kitchen we got Merzbow set up with Ionizer on his laptop as he went digital. We shared a classical ear’s perspective on the interest of sine wave and noise musics. After all, you were originally a flute player and composer. But we didn’t need to talk just music. Philosophy, world history, and taking the mickey out of all the countries and cultures, the airports and airlines we encountered on tour. Your favourite French motto, “Il faut avancer quand même!”, had us all rolling on the floor with laughter. After your diagnosis of pancreatic cancer while on tour, you maintained your vision and principle. You played with dignity and strength at your last performance, music for 1984 in London. You accepted a car ride across town and the offer of my flat to rest. But you found the strength to go to Heathrow to collect Atsuko who came to be with you. After that, hospital in Sweden, Berlin, warm days in Greece, then your final journey to Peru, all took place with the rigour, hope and utter humanity that you embodied in your work and life. Salut, mec. Kiyotsukete.
(Źródło: The Wirehttp://thewire.co.uk/in-writing/essays/zbigniew-karkowski-1958-2013_atau-tanakaza zgodą autora.)

Sensorband (Atau Tanaka, Zbigniew Karkowski, Edwin van der Heide)
w tokijskim ICC, 1997 r. (za uprzejmością Ulfa Langheinricha)


Carl Abrahamsson
On a chilly spring day in 1990, I made a film together with Zbigniew Karkowski in Gothenburg, where he was living at the time. I could only afford one roll of 16 mm film so that’s what I used. Four minutes of fun! I had completely forgotten this film until Zbigniew died late last year. Then it dawned upon me that somewhere in my dusty archive was a silent time capsule. Eventually I found it, had it transferred and then added some of his music. Again, I’m very happy to be a documaniac. Time flies and some people fly away too soon. The documentation lasts slightly longer.
(Źródło: http://www.carlabrahamsson.com/film/karkowski-caught-film/, za zgodą autora.)

Gothenburg 1990. A chilly spring day. A walk through Haga with Polish composer-musician Zbigniew Karkowski (1958-2013). One roll of 16 mm film, two people,
three decades, four minutes (źródło: https://vimeo.com/91540707).


Carl Michael von Hausswolff 
I am deeply saddened by the passing of Z …

I met Z in the beginning of the 1980s - it could have been 1981. He showed up one evening with a flute and played improvisations on it, being a part of a theatre group I started in 1979 with Tjell Zachrisson and Malgorzata Kubiak called DS Art Ensemble. He also joined us on some poetry back drop piano playing Erik Satie pieces - or was it Chopin?. An important composer in this group was also Sven-Eric Johanson who was a generation older than us and had, in the 50s, been connected with composers like Sven Erik Bäck and Karl Birger Blomdahl, so Z was apparently happy for the opportunity to be a part of a larger group of artists, composers and poets.


Z was handsome and humorous but also a somewhat shy person and I thought he was a pretty cool guy as I also learned that he came from Krakow and its music conservatory. Evidently he wanted to get out from Poland and its Soviet style society and resided in Göteborg as an asylum seeking individual (later, in 1990, he got his Swedish citizenship) and with composers like Penderecki and Gorecki in his Polish luggage he also became a fan of Neubauten, Laibach and all those other radical 1980s musicians of the time.


As the 80s moved on so did Z. In 1983 I and Ulrich Hillebrand started an organization called Radium 226.05 and started to organize exhibitions and festivals, publish a magazine and release records. Z played bass and synthesizer on our first release; a daft 7" single by singer Raoul Luft and in 1984 we commissioned Z to compose a solo piece for a compilation LP named Gothenburg 84 - he delivered Theta, a very dense piece of electronic music.


At the same time he had formed an art/music group called DNA/the Yeomen, together with visual artist Stefan Karlsson and logosopher Johann Nordqvist, and they combined performance art projects with machine instruments and recorded sounds. One notable piece was when a concert was held in a used cars scrap yard; a car was driven into the place and parked in a metal press with the car stereo on full blast playing some classical music and slowly the metal press brutally made a package out of the car while the stereo still was on … and then died as the metal crackled and squeaked. Another concert by the group was as a support act to Einsturzende Neubauten where DNA/the Yeomen worked their way through a concrete wall with heavy drills and hammers. The group released one booklet/cassette on their own label.


Most of the artists,composers and musicians centered around Radium 226.05 lived in the neighborhood of Haga and we all hang out in cafes, bars and illegal night clubs, so my friendship with Z was natural and day-by-day; we were even neighbors living on Pilgatan for a few years. He formed new bands and constellations with musicians like percussionists Johan Söderberg and Jean-Louis Huhta and established a collaboration with computer scientist Ulf Bilting. So, as a record company, we realized Z's qualities and released most of the music that he came by with; pop- and rock influenced bands like Texas Instruments, Mental Hackers and P.I.T.T. & the Dreamers. We also released one LP with computer music by Z and Ulf Bilting entitled Bad Bye Engine. In 1986 we organized the 2nd International Festival for Computer Music and commissioned Z to write a piece. He did so and it was sided by works from Ricardo Mandolini, Clarence Barlow, James Harley and other well know academic computer music composers. Around this time Z also enlisted at the Göteborg music academy and studied composition and in 1990 his final exam piece was played by the Gothenburg Symphony Orchestra - Z was enthusiastic but complained that the musicians were lazy and slow. The piece was a heavy and frantic execution of hyper-intense orchestral brutism - excellent to my taste. We played joint concerts at Fylkingen in Stockholm and Z started to get invited to more international places like Generator in New York as well as continuing his compositional studies with maestros like Messiaen and Xenakis. Mine and Z's music also began to be released on compilation records by other labels like Silent Records in San Francisco, TOPY Scan in Stockholm, Apo Mihkanis in Thessaloniki and RRR in Lowell and in 1987 we did our only compositional collaboration: Royal Music #3 (Beyond The Veil Of Death At The Right-Time Hotel) For Richard Wagner And The Yanomamo Sniffers, a piece focused on the Yanomamo tribe in the Amazons that was released on Dry Lungs III (Placebo Records) curated by Paul Lemos of Controlled Bleeding.


I gave Z the contact to Andrew McKenzie of The Hafler Trio so he went to see him in Amsterdam. He joined McKenzie's band  and shortly after moved to Holland. Later, in 1990, we toured the USA - me (as PHAUSS with Erik Pauser and Annika von Hausswolff), The Hafler Trio (with McKenzie) and Z with Ulf Bilting and Johan Söderberg - and spent three months driving all over the North American continent in Bruce, a 1980s Dodge van. At the same time I started the label Anckarström with Erik Pauser and released Z's powerful drone piece Uexkull. Z also toured Scandinavia and played a concert at Zaal 100 in Amsterdam (the recording released as Anckarström Live by Staalplaat) with us (PHAUSS), The Hafler Trio, John Duncan and The Sons of God (Leif Elggren and Kent Tankred).


The fabulous humor and the dedicated energy of Z followed me physically during more than ten years and when he moved to Berlin in 1994 and then almost directly to Tokyo, I had continuos contact with Z via email. I saw him a couple of times in Tokyo where he was a great guide to bars and records stores and I met him and his big smile at festivals where we both played - places like Valencia, Rome and London.


Apart from his last email in November, where he explained his illness and his intensions, he sent me an email about a year ago, when I was hunted by religious fundamentalists, asking me to be careful and strategic. Again, Z showed compassion and friendship when his friends needed it.


Z was a direct person. Hard in his judgements about art and music, about a corrupted art world and its mega-dollar conspiracies, he could, cholerically … frantically .. and highly frustrated send out signals of disgust to fellow composers - in my case he only dismissed mine and Leif Elggren's project Elgaland-Vargaland as a ridiculous work - but he was a humorous and loving person … and above all: he was a very Serious Artist with a Zero Compromise attitude. I will miss his laughter and his care and I will miss a brother-in-arms. When Z came up to me after a concert, with a positive review I knew that my work had been good - it meant a lot to me. I never saw his flute ever again but his Pan-type of person never ceased to be a part of my life. The description of Pan in Wikipedia finds a good counterpart in Z's persona : "Pan is the god of the wild, shepherds and flocks, nature of mountain wilds, hunting and rustic music, and companion of the nymphs. [ … ] The ancient Greeks also considered Pan to be the god of theatrical criticism." It will probably never cease ...


Carl Michael von Hausswolff, Stockholm in January 2014.


Z. Karkowski, Erik Pauser, Andrew McKenzie, CM von Hausswolff i Johan Söderberg,
San Francisco 1990, podczas amerykańskiej trasy Phauss, fot. Annika von Hausswolff
(dzięki uprzejmości CM von Hausswolffa)


Christine Tréguier (Les Virtualistes)
Zbig, I did not and I still don't know a lot about you.
I know our roads crossed from 1993 (‘Voyages Virtuels 1’) to... 1999 or maybe 2000, don't remember precisely.
I know last time we met was in Yasha's yard for a sort of japonese dinner.
I know your name, that you were pronouncing with rolling Rs and a strand of pride, 
your so Polish ability to drink and stay standing, your strong character which was visible in the battling way you were playing music...
Fighting an invisible enemy with your gloves (or maybe you never had gloves) or using your own body to choreograph the wrestling with space and sound.
I also know you were not interested in vain appearances and little glories: from the Sensor Band Trio, you are the less visible on the wide web.
I know there was something in you I liked.
I did not know you were sick, and that you, like my life-long companion Pascal [Schmitt], had a several years' fight against that invisible plague, the one we call «le crabe».
I did not know you left for Peru in search of another life.
Your motto was “Il faut avancer quand même!”, Pascal's one was “Je vous rappelle qu'il existe d'autres possibilités”. Two ways to keep on rolling, though both of you did not like the bullshit of this world. You both succeeded relatively well in doing so and in escaping the rest of the coming shit one after the other. Hope you know both enjoy the good shit up there.
X-tine


Dan Moyenin
Zbigniew Karkowski – zderzenie z wielkością
Poznałem Zbiga w Tokio przez znajomych, Kelly’ego Churko i Koheia Gomiego. Słyszałem niejedno o jego „dyspozycji” i widziałem sam, jak potrafił obchodzić się z niektórymi ludźmi, zwłaszcza gdy był po kilku drinkach, do mnie jednak odnosił się zawsze z uważnością, po przyjacielsku i prawdziwie dżentelmeńsko. Pewne zdarzenie zasługuje, by zostać wspomnianym, miało ono miejsce w tokijskim klubie Soup, gdzie Kelly zaczął dawać noise’owe koncerty, Zbigniew również grał tam kilka razy, były to występy solowe, z Government Alpha i PAINJERKIEM, i właśnie z Kellym, co rejestrowano, i co zaowocowało wydaniem kompaktu Infallibilism. Nie pamiętam, kto grał tamtej nocy, w każdym razie to było już pod koniec, mało kto jeszcze siedział. Ale Zbigniew, Kelly, Gomi i ja wciąż piliśmy i rozmawialiśmy. Przybił do nas pijany Amerykanin, zdecydowanie zabłądziwszy, jeszcze w tym ubraniu. Zwalił się po schodach, zatrzymując tuż przed naszym stolikiem, i usiadł przy Gomim. Ja i Kelly zajęci byliśmy rozmową, pewnie o dziewczynach, piwie lub muzyce, i niespecjalnie zwracało naszą uwagę to, co działo się obok, albo jakie słowa tam padały, ale w pewnym momencie już cała nasza uwaga skierowana była na Zbigniewa, Amerykanina i Gomiego, gdyż Zbig rzucił się przez stolik i uderzył Amerykanina w nos, jak niedźwiedź, który paca denerwującego owada, albo wielki kot, łapiący coś, co go denerwuje. Zbig nie krzyczał, nie było po nim widać, by został czymś ubodzony, czy by był specjalnie zły, nachylił się i zamachnął zwyczajnie i prosto, aż pomyślałem, że musiało mi się to przywidzieć. Chwilę później z nosa Amerykanina buchnęła krew, zalewając jego koszulę i brudząc podłogę, a Zbig siedział na swoim miejscu, jakby nigdy nic. Obsługa Soup wyprowadziła Amerykanina na ulicę. Spytaliśmy Zbigniewa, co się stało, powiedział nam, że Amerykanin nie zasługiwał na to, by siedzieć w towarzystwie osób takich jak Gomi. Aż do dziś, a zwłaszcza po odejściu Zbigniewa, często zastanawiam się, czy przypadkowy Amerykanin kiedykolwiek pojął fakt o swoim spotkaniu z wielkością, o tym, że miał zaszczyt zasiąść w towarzystwie trzech z najlepszych współczesnych muzyków. Będę wspominał wszystkie chwile spędzone ze Zbigniewem i Kellym z niezwykłą miłością, obaj byli fantastycznymi muzykami i intelektualistami, a co ważniejsze – byli moimi przyjaciółmi i kochałem ich obu.


Eric Blevins (Suitcase Recordings)


“It was a good arrangement.”
I met Zbyszek in December of 1990 in Knoxville TN.
The occasion of this meeting was the first Suitcase Recordings event – The Hafler Trio, Phauss & Karkowski at Planet Earth in Knoxville TN [4.12.1990]. I recall that it was in the middle of the night when the entire entourage showed up at my doorstep. Having no idea what to expect, …in walked McKenzie, Miki, Erik, Annika, Johan and ZK. After sorting out sleeping arrangements, we made plans for the next day…
The next morning, my girlfriend took the Phauss crew, Annika & ZK to Cracker Barrel for breakfast, while I shuttled Andrew around town picking up materials for the Hafler piece that night. Unfortunately, I didn’t get to spend much time with Zbyszek.
However, during the time that I did spend with him, he was quite friendly and talkative – specifically about how he became involved with Radium and McKenzie, the piece he was performing at the show and he also asked about my label and recording projects. He was quite funny and had a very loud and infectious laugh. ZK and the rest of the crew were on a country music kick at that time and they were stoked to be playing in Tennessee. It was peculiar because they had all warned me repeatedly about ZK’s temper, which I never encountered once. He was appreciative and polite during the entire visit.
It may have been a unique situation in my case, as I didn’t drink back in those days and no one else in the entourage drank during the entire stay. I never saw this famous temper and drunkenness that is so frequently referenced.
I will say that there are few people in life that you meet and feel an immediate kinship with. We managed to stay in touch very sporadically over the years via email (and tentatively made plans to bring him to Atlanta at some point). News of Z’s passing felt like the loss of close friend, even though we really didn’t know each other very well at all…
Two things that I remember distinctly about that encounter with Zbigniew… He’d asked to hear some of my own music so I obliged and played the most abrasive piece I’d ever recorded at top volume. He covered his ears and screamed at the top of his lungs “It sounds like fucking Whitehouse!!” and then belted out one of his famous laugh. Secondly, the last thing Zbyszek said to me as they packed up the van and were moving on to Texas was – “Thanks Eric. It was a good arrangement.”
It was indeed…

Andrew McKenzie, Z. Karkowski, E. Blevins, Johan Söderberg, CM von Hausswolff
i Erik Pauser, Knoxville TN, grudzień 1990, podczas amerykańskiej trasy Phauss
(fot. Annika von Hausswolff)

Annika von Hausswolff, CM von Hausswolff, Erik Pauser i Z. Karkowski, Concord,
Knox County TN, grudzień 1990, podczas amerykańskiej trasy Phauss (fot. E. Blevins)

Annika Von Hausswolff, Erik Pauser, Andrew McKenzie, E. Blevins i Z. Karkowski,
Knoxville TN, 5 grudnia 1990, podczas amerykańskiej trasy Phauss
(fot. CM von Hausswolff)


Francisco Ali-Brouchoud








Sound Kifu is a work in progress of sound artist Francisco Ali-Brouchoud that merge the ancient Eastern game of go with experimental music. Two players engage in a live go game over a board with contact microphones. Tetsuki, the traditional way of handle and beat the stones against the board is transformed in sound signals processed live by one or several musicians. So, there is two simultaneous universes superimposed: that of the game and that of the sound.
Zbigniew Karkowski along with Pablo Reche and go players Andrés Comito 3d and David Pollitzer 3d participated in this project, one of the last Zbig did in Argentina as part of a gig that had him playing several concerts in the cities of Buenos Aires, Rosario and Córdoba.


Iwona Lindstedt (redaktor naczelna dedykowanej W. Lutosławskiemu, H.M. Góreckiemu i K. Pendereckiemu kolekcji http://trzejkompozytorzy.pl/, jedna z twórczyń projektu http://www.serocki.polmic.pl/index.php/pl/ – poświęconego K. Serockiemu, autorka książki pt. Sonorystyka w twórczości kompozytorów polskich XX wieku, Wyd. UW, 2010)
To, co wydaje mi się najbardziej fascynujące w związku z postacią i dorobkiem Karkowskiego, to jego wybitna bezkompromisowość i indywidualizm, nie pozwalający zakwalifikować tworzonej przez niego muzyki w zasadzie w żadnym z „czystych” gatunków muzycznych, choćbyśmy bardzo chcieli… Konsekwentnie nie dawał się zaszufladkować, i – jak pamiętam – przeciwny był wszelakim „etykietkom” i w ogóle mówieniu zbyt wiele… Ewentualne związki z (polskim) sonoryzmem widzę więc nie tylko w kręgu poszukiwań materiałowych, sposobu kształtowania materiału, ale też w generalnej strategii przełamywania barier, ciągłego dążenia „do przodu”, niechęci wobec wszelkiego „skostnienia” i „akademickości” – tacy byli przecież młodzi Penderecki, Górecki, a także Kilar, o czym dziś zwykło się zapominać… Najbliższa estetyce Karkowskiego wydaje mi się jednak postawa Kazimierza Serockiego, który z równym zapałem i maestrią nie ustawał w awangardowych poszukiwaniach, łączył je z ekspresją emocji, a nie „formalizmem”, i równie chętnie odwoływał się do powiedzenia „muzyka zaczyna się tam, gdzie kończą się słowa”… Chciał, by jej po prostu słuchano.


Jacek Staniszewski (Facial Index, Neurobot)

Kiedy próbowałem zacząć pisać coś, co przypominałoby epitafium (jakkolwiek górnolotnie i idiotycznie to może zabrzmieć), wydarzyły się rzeczy co najmniej osobliwe. Po napisaniu pierwszego zdania – o tym, że trudno mi sobie uświadomić, że Zbigniewa od dziesięciu dni z nami nie ma – przyszło mi do głowy, że nie jest wykluczone, że po jego kwietniowym koncercie w Powiększeniu zrobiłem aparatem w telefonie zdjęcie w Amatorskiej, do której udaliśmy się na serię wódek i piw. Chciałem zweryfikować, czy w telefonie zachował się jakikolwiek kawałek „dokumentacji” (nie twierdzę, że tam kiedykolwiek był), w związku z czym kolejnych 30 minut spędziłem na poszukiwaniu przeklętego kabelka łączącego telefon z portem USB. Kiedy udało mi się znaleźć kabelek i wpiąć aparat, w jednej chwili padł Winamp odtwarzający Choice Of Points For The Application Of Force i na ekraniku telefonu pojawił się nieznany mi komunikat o ewentualności sformatowania karty. Jeszcze bardziej niepokojące i, w gruncie rzeczy, kuriozalne było to, że w miejsce kilkuset obrazków z ostatnich paru lat pojawiła się pustka. Urządzenie poinformowało mnie o „braku zdjęć do wyświetlenia”, o zresetowaniu daty i godziny nie wspomnę.
Technologia często zawodzi, najdroższe nawet i napompowane najwydajniejszymi podzespołami laptopy potrafią być bezbronne wobec parunastu kropel płynu, przedmioty przemijają i w najbardziej optymistycznym scenariuszu są wymieniane na lepsze.
Zupełnie inaczej jest z ludźmi. Taką swoistą i całkowicie odrębną wolną molekułą był Zbigniew, który myślał, działał i tworzył tak, jak chciał. Tak, jak podpowiadała mu wewnętrzna potrzeba, rodzaj indywidualnego motoru działania, nad którym jednak Zbigniew – przy całej swojej skłonności do konkretu i redukcji, oraz pewnej szorstkiej prostolinijności – nie lubił i nie chciał się rozwodzić. Być może dlatego konsekwentnie ignorował dziennikarzy z wielkich mediów typu „The Wire” (były propozycje z ich strony, które odrzucał), i nie znosił kuratorskich celebrytów w rodzaju Hansa Ulricha Obrista. Pewne sprawy, być może najistotniejsze, miały pozostać w sferze nieznanego, ale nie było w tym nic z kokieterii i mizdrzenia się, którymi wykazuje się tak wiele znanych osobistości świata sztuki. Zbigniew w zeszłorocznym wywiadzie dla Resonance FM [http://podcasts.resonancefm.com/archives/9517] wyznawał, że proces, który kształtuje, jest dla niego niewiadomą, że w istocie „nie wie, co robi”, i że interesuje go somatyczny (czy fizyczny) poziom oddziaływania na publiczność koncertową.
Ten wątek, wątek odrzucenia intelektu i zanurzenia się w wymiar magii realizowanej za pomocą woli (nie bez znaczenia jest tu fakt, że trzy płyty Zbigniewa – dwie z Tetsuo Furudate, jedna z Tetsuo Furudate i Zeitkratzerem – zostały opatrzone tytułem „World As Will”), pojawiał się już na wczesnym etapie twórczości Zbigniewa. Na przykład w opublikowanym z okazji Ars Electronica ‘91 tekście Intellect is a Disease / Intellekt ist eine Krankheit, który w swoim czasie wywarł na mnie piorunujące wrażenie. A koniec końców, w trudny do opowiedzenia sposób jego lektura była dla mnie doświadczeniem zmieniającym świadomość, i życie.
Trudno pozbierać teraz wszystkie okruchy w jedną całość, sensownie to zintegrować, w jakiś sposób opowiedzieć samemu sobie historie z ostatnich kilkunastu lat, coś z tego zrozumieć. A może właśnie nie trzeba, czy wręcz nie ma sensu, nie wolno próbować. W każdym razie nie wpadać w nastrój bezsilności i żałobnictwa, który Zbigniew zapewne zbyłby swoim niepowtarzalnym sarkazmem i łobuzerskim poczuciem humoru.
Po zrestartowaniu telefonu okazało się, że zdjęcia są, ale nie ma tam nic z owego kwietniowego wieczoru w Amatorskiej, że zapewne ich nigdy nie było, że ta ewentualność była tylko iluzją i mgiełką. Jest za to trochę płyt, które Zbigniew nam tak chętnie rozdawał, cała masa wspomnień i poczucie ogromnej, niemożliwej jeszcze do ocenienia, straty. I maile. W ostatnim z nich Zbigniew pisze, że wrócił z małej trasy, że „grał w Kuala Lumpur i Singapurze, i było bardzo fajnie”.


Z. Karkowski w wywiadzie przeprowadzonym
przez J. Staniszewskiego i Kamila Antosiewicza (wersja drukowana:
http://neurobot.art.pl/03/wywiady/karkowski/karkowski.html)


Jae Ho Youn
Small thoughts on big man: Zbigniew Karkowski

Zbigniew Karkowski died last week, at the age of 55. He has been one of the rare inspirations for me, not only for his heavenly resonating internal giant machine work but also, or even more, for his don’t-give-a-fuck attitude which assured me about the fact that one can still live in this world and make music or whatever, without being a hypocritical cunt. One can be entirely behaving in harmony with what one truly believes, but not with one merely desires. His music was simply ‘resulted’ by his attitude: the pure physicalization of his great visions.

When I’ve met him for the first time in person, I was in search for a new studio in Warsaw. We were in one of my favorite bar, where all those fancy and well-known ‘musicians’ or ‘artists’ would never go, because they shouldn’t be cheap but they must be special, they must hang out with perfect people in the perfectly designed places…etc. Well, despite, one of the greatest musician alive (at that time…) was there, drinking his vodka with this always impressive Polish efficiency. He went ahead and commented on my desire to find a decent studio to work on my music: “Studio? What for? I never had studio in my life. All is here (pointing his head), all is from imaginations. I don’t work on music, I imagine it.”

He was his vision, he was his sounds, he was his music and he was his attitude. All was inside him already and he simply output them, almost effortless, as easy as facing a sonic mirror and reflect himself then get the extended image of his being…

These days, majority of people listen to music and consume arts that are made by businessmen. More the ‘musician’ and ‘artist’ is business-minded, the better chance they’re considered as a good artist and great musicians. Karkowski was a musician. He made music. And he was not afraid of having a true attitude to be a musician, but not pretend to be a musician while actually being a businessman and/or a designer.

I don’t want to go ahead and get bored by myself trying to aligning those typical ‘R.I.P.’ phrases: how great man he was, how he still had a lot more to give, how it’s a big lose for all of us, how we all loved him so much…etc etc. Certainly all that is true but I believe that the most sincere respect I can express to his death is to try my best to follow what he taught me: you don’t make music, art or whatever if you have nothing to say, if you have no true visions. And the true vision comes from awakeness to life. The true power of art, and the life, is generated by the realization of the self. Once you have it, you must believe, no matter what, and never lie. Your music must reflect directly what you are. You don’t make music for this and that in life, but your life becomes your music…

Finally, I want to share this video which my ex-professor Joachim Montessuis uploaded a few years ago, as an apologize for my poor writing skill desperately trying to describe the big man. Maybe you should simply ignore all I’ve written above, but just watch this video. Listen to the sound, look at him. You’ll see a face of a musician and you’ll listen to his music. And I’m sure, that you will be surprised by the fact that you haven’t seen that for a long, long time…After all those concerts you’ve been, after all those fucking Internet pollutions of sub-culture fuck you’ve consumed…no, you haven’t seen a musician playing his music. You haven’t seen a true fucking musician who plays true fucking music, for a long, long fucking time…now you’ll see it and you’ll probably realize just how much it is sad, to lose one…

“All good art has only one purpose – to show man his own true face, and its only prerogative must be the necessity to find out the truth at all costs.”                                            -Zbigniew Karkowski


(Przedruk za zgodą autora.)


Joachim Montessuis
I met ZK in 1999 during a Sensorband gig at Music Action festival in France. Then we stayed in contact and I invited him several times to compose tracks for the CD series of my label Erratum. We had regularly discussions in Paris on the notion of "objective music" that we were interested in, and at that time (2001) I wanted to publish an entire book on the subject with texts from different people and also with his contribution. But then after our discussions, and I was often confrontational with him on those subjects because of his resistance, we agreed both that such a conception of music was simply not relevant enough, like an old skin of thoughts that we should really let go, so the project evolved in other forms. I guess we agreed that no music can bring us to ecstasy, or a depressive state, or joy, or else, until we believe in ourselves that it is possible. It can destroy walls and our ears, but that's only on a classical physics level. The choice, the beliefs, the fears, the culture, the psychology, the psychic part are all part of the process of what is "affecting" us. Music only have the power that we project on it, because music - and therefore all reality - is not separated in any way from our consciousness.
In a way we found similarities of thoughts on the idea that all music and perception of music is part of us, in a subjective way, in an intersubjective process, that brings us to rethink completely our model of reality. That about sums my daily approach in life, and I was happy to have Z as regular guest to discuss those things.

The interesting part of all this for me appeared with the last choice of ZK to meet an Amazonian Peruvian shaman that would help him to cure his disease on his final journey. I heard many different negative commentaries on this - like this was stupid, or that a shaman can't cure cancer etc. - my point of view is that he gave us as a strong sign of the potential switch we can achieve in ourselves to heal ourselves. A Shaman only helps you to heal your consciousness, then the body heals. The manifestation of cancer itself is the expression of this dualistic approach to reality, and in some ways Zbigniew was into a perpetual fight with himself.
What does that mean? That means that approach is the opposite way of a materialistic dualistic allopathic medicine culture.
That means NO BULLSHIT, and that we have to think about it. That’s what I want to remember from him, that last move.
And I still laugh of his last joke, every time I think about him going there. He was just a bit late, but that was part of the joke.

I also remember a last gig (dis)organised by Philippe Simon in 2012, we played two sets a bit outside Paris. Only one person came, so it was just us, this guy and a cat. We decided to play a one minute gig. I started a very loud blast and the cat disappeared in an instant flash along with the only guy who came. So we played two minutes for the ghosts, and he said it was his best gig ever!! So I keep this moment with him as a special one.

Joachim Montessuis 17/08/2014


John Duncan
Many say they are sorry to hear of Zbigniew Karkowski's death. I, for one, am not.

I still hear Zbigniew's infectious laugh, hear his voice, see the sparkle of mischief in his eyes. Ripping a poster of an exhibition that my piece BLIND DATE was in off the window of a packed Yamanote-sen in Tokyo, then showing it to a suited salaryman and encouraging him to take his children to look for it in the show. Both of us laughing hysterically when the train was gone.

Zbigniew always seemed utterly without fear. His final gesture, traveling for hours in a canoe into the Amazon jungle directly after flights from Europe lasting nearly 24 hours, to be treated by a Shipbo shaman is perfectly in keeping with everything else he did. All the way, no compromise. His final wish, if the treatment failed, was to be left in the jungle to be eaten. No ceremony, no grave. If it succeeded as he hoped, he said he would bring back stories of the adventure. Somehow, I still expect to hear them.

A Karkowski concert often meant that we would see smoke rising from the burning speakers of the overdriven PA, fumes clearing the room. As much as he seemed to enjoy it when that happened, frankly I doubt that this was ever done for effect: he simply demanded that his music be heard with the power that he intended, that he himself heard. During a residency, one of several, at The Compound in San Francisco, director Naut Humon proudly remembered that Zbigniew played lower frequencies at volumes so high that they shattered the toilet bowl. Musicians who worked with him often spoke of him with unabashed admiration, said they looked forward to a chance to do it again.

Yes, Zbigniew was often cruel when drunk, plenty of those stories to go around. So far, I have yet to meet anyone who isn't. Alcohol is a seductive, motherless bitch to anyone who lets her have her way. She slams doors of friendship shut and, under her influence, Zbigniew slammed a few more than his share.

When Zbigniew moved to Tokyo, he was fortunate enough to meet Atsuko Nojiri, who stayed together with him for fifteen years, travelled to Greece to spend a last several days together, saw him off in Paris for the flight to Peru. If she and I never meet, here I send her a huge, heartfelt Thank You.

So today, and many more days like it, will be spent thinking of that laugh, that love of entertaining friends, that cavalier and uncompromising sense of daring. One of the first phrases in Japanese that Zbigniew said he learned was 'Omanko wa oishii' -- 'Cunt is delicious'. Here, too, he was absolutely right.

(Pierwotnie opublikowano na blogu Petera Wullena: http://peterwullen.blogspot.com/2013/12/zbigniew-karkowski-1958-2013.html, przedruk za zgodą autora.)


Amsterdam 1990, fot. Annika von Hausswolff (dzięki uprzejmości CM von Hausswolffa)


Karina Mertin

W latach 90. Karina Mertin produkowała dwudniowy performans Karkowskiego i Blixy Bargelda The Execution of Precious Memories w berlińskim Kunsthaus Tacheles (później zaś mający kilka swoich odsłon tokijskich i osakijskich, o czym opowiada Tetsuo Furudate). Obydwu dni sprzedały się wówczas wszystkie bilety, a widzowie mieli ów show zapamiętać na długo. Trwają obecnie starania, by projekt wznowić w Berlinie, w Szwecji, Polsce i Japonii, jako pewnego rodzaju requiem.



Zbigniew Karkowski i Blixa Bargeld w performansie The Execution of Precious Memories.
Berlin, Kunsthaus Tacheles, lata 90. (dzięki uprzejmości Kariny Mertin)

Zbig i ja spędziliśmy pewien czas w Berlinie zaraz po tym, jak usłyszał tę fatalną diagnozę, by porozmawiać o życiu i śmierci, i o naszej wierze. (19 listopada w szpitalu w Uppsali odmówił chemioterapii. Nie był zainteresowany przedłużaniem sobie życia o kilka miesięcy. 20 listopada opuścił szpital, lekarze dawali mu pół roku.) Byliśmy bliskimi przyjaciółmi od 20 lat, i mimo, że jestem chrześcijanką, a on był buddystą, mimo iż żyliśmy w różnych, wielkich miastach, wiedzieliśmy, że nie są one naszymi domami w sensie duchowym.
Gdy stało się jasne, że lekarze nie są w stanie nic zrobić, obiecałam Zbigniewowi, że pomogę mu wyjść ze szpitala i od zachodniej cywilizacji uciec do Amazonii, co z pomocą tamtejszego przyjaciela się udało!
Zbig był buddystą zen i swoje ostatnie dni przeżył będąc szczęśliwym i urzeczonym pięknem i siłą natury i łagodnością ludzi wiodących żywot duchowy. Wybrał drogę w pewnym sensie podobną do tej przedstawionej w filmie Dead Man [Jima Jarmuscha], pięknego przejścia na drugą stronę, bardzo dobrze przeprowadzonego. Zmarł w czwartek 12 grudnia rano w świętym miejscu w peruwiańskiej Amazonii, i gdy odszedł, faktycznie zaopiekowali się nim tamtejsi Mistrzowie, śpiewem błogosławiąc jego duszy.
Zbigniew był dobrym wojownikiem, i świetnym kompozytorem, muzykiem, przyjacielem i człowiekiem. Czerpał z życia nieprawdopodobną przyjemność, i był dostatecznie silny, by wyrazić obydwie jego strony – ból i piękno – w muzyce i słowach.
Zbig naprawdę wierzył, że może zostać uleczony. Jednocześnie było jasne, że chciał, by wszyscy byli pogodzeni z jego odchodzeniem. Jego ostatnią wolą było zostać w dżungli. Gdyby leczenie miało przynieść skutek, na co liczył, miał był przywieźć z powrotem niezwykłą opowieść: „… Oczywiście wierzę w magię i wierzę, że mogę zostać uleczony w Peru. To wspaniałe, że mam kontakt z m… i naprawdę wierzę, że koniec końców mogę być uleczony i może być ze mną dobrze. A jeśli nie, wolę umrzeć gdzieś w dżungli i by moje ciało wrzucono do rzeki czy cokolwiek… Nie chcę mieć pogrzebu ani grobu”.
Zbig kochał odwiedzać peruwiański las i peruwiańską wieś, i czuł się naprawdę dobrze z Mistrzem i jego rodziną, których poznał jako kochających i opiekuńczych ludzi, i wyraził zupełnie jasno pierwszej nocy, że całkowicie zawierza swoje życie Mistrzowi. Ponad 200 osób oddało mu pośmiertny hołd, a by ukoić go w jego drodze do domu, śpiewano mu uzdrawiającą buddyjską mantrę.
Zbig troszczył się o ludzi, którzy byli mu drodzy, nawet jeśli będąc pod wpływem alkoholu bywał okrutny. Był duszą towarzystwa. Wciąż mam w uszach jego zaraźliwy śmiech, i wciąż widzę energię w jego oczach i pamiętam ten wzrok, pełen niespeszonej adoracji.



Kasper T. Toeplitz

Toeplitz współpracował z Karkowskim tworząc  przez półtorej dekady  Le Dépeupleur, i w ramach innych projektów. Na zamówienie paryskiego GRM Karkowski napisał dla Toeplitza Fluster na bas elektryczny.

Kasper T. Toeplitz, O Karkowskim, o naszym spotkaniu



Kohei Gomi (PAINJERK)
Próbuję właśnie napisać coś na swoim blogu [http://painjerk.blogspot.com/2013/12/zbigniew-karkowski.html], ale jak dotąd nie byłem w stanie ubrać tego w słowa. Nie pogodziłem się jeszcze z tą wiadomością.
Pierwszy raz spotkaliśmy się w 1994. Niestety, przez ostatni rok nie widzieliśmy się ani razu. To, że pod koniec życia wybrał się do Peru na spotkanie z szamanem, do niego nie pasuje, ale jednocześnie to, że do końca życia kontynuował podróż, było jak najbardziej w jego stylu… Nie pasuje do niego uwięzienie w ciasnym grobie.
Zbigniew wyznawał filozofię, która kazała mu być bardzo szczerym i pozbawionym strachu – choć jego samego bało się wielu ludzi. Mnie traktował jak młodszego brata, ale jednocześnie jak równego sobie. Bardzo dobrze wspominam naszą trasę po Polsce w 2008 roku. Spotkaliśmy się w Berlinie, aby następnie zagrać w Poznaniu, Białymstoku i Wrocławiu. Nagrania z naszych wspólnych koncertów w Japonii i w Polsce przechowywał Zbigniew, nigdy nie były odtwarzane. Ale to nie szkodzi, bo moje wspomnienia o tych występach pozostają świeże i wyraźne.
Jeśli chodzi o twórczość moją, Zbigniewa i podobnych artystów, nie miała ona szans na promocję w komercyjnych mediach, przez co nasza działalność w Japonii bynajmniej nie była łatwa… Zbigniew, korzystający z dźwięków o skrajnie niskiej lub wysokiej częstotliwości, wywoływał panikę wśród dźwiękowców. Oprócz tego byliśmy aż do bezsensu głośni. Zbigniew bardzo pomagał wielu artystom, których poznawał na całym świecie, a którzy przyjeżdżali koncertować do Japonii. Jego poglądy ukształtowały się w okresie, gdy odbywał studia, po czym uległy radykalizacji, i jeśli chodzi o eksplorowanie możliwości współczesnej muzyki elektroakustycznej i prezentowanie jej, Zbigniew jest jedną z najbardziej znaczących postaci. Doceniał wartość tej muzyki i zdawał sobie sprawę z jej potencjału oddziaływania. (Po doświadczeniach z Sensor Device, do końca życia wierny był produktom Apple, szczególnie upodobując sobie PowerBooka G3 i G4). Nie miał agenta, wykorzystując wyłącznie własne umiejętności występował przeciwko polityce, granicom między państwami i przestarzałemu systemowi. Wyrażało się to również w jego postawie, sposobie bycia. Jego dokonania są ogromne. Dziękuję, Zbigniewie, żegnaj, braciszku, śpij spokojnie.
(Z języka japońskiego przetłumaczyła Katarzyna Karpowicz.)


Malga Kubiak



10/28/13
malgorzata
do you maybe know anybody at whose place one could sleep for 1 night in copenhagen. i will be there tomorrow.
best
zbigniew

TEJ WIADOMOŚCI NIE PRZECZYTAŁAM NA CZAS, DOPIERO DZIŚ…
… jak mam napisać o Zbyszku po polsku, kiedy on zawsze upierał się, abyśmy rozmawiali po angielsku. Ale też upierał się, aby mnie nazywać Małgorzatą, a nie Małgą. Ja jednak wolałam „Małga”. Nie chciałam również już z nim od kilku lat sypiać i pić wódki, wino ewentualnie z chęcią. DŻISAS, JAK JA TERAZ ŻAŁUJĘ!!! Jego żoną, partnerką, też mogłam być, ale jakoś nie chciałam, chociaż moja córka też mogła być, bardzo ją kochał. Totalne zawirowanie. Zawsze uprawialiśmy sex na podłodze, w krzakach, pod stołem w studio…
Kiedy czekał na mnie ze świeżo zaścielonym łóżkiem z różową pościelą, ja nie przyszłam.
Ta wiadomość z e-maila jest wysłana pod koniec października, czyli kiedy już dostał diagnozę, dżisas, ja tę wiadomość przeoczyłam…
Był intensywny w każdym milimetrze swojego jestestwa, swojej duszy, energii, myśli, swojego intelektu, życia, bardzo lubił siedzieć bez ruchu na kanapie, nie lubił w domu słuchać muzy, męczyła go, kochał ciszę.
Nasza wielka współpraca, przyjaźń, zażyłość trwała ponad 30 lat, to jest szmat czasu, szmat, szmaty, ściery, huki, trzaski, myśli, wibracje, radość, zabawa, pokonywanie, zrzucanie barier, tarmoszenie drobnego burżuja i burżujki, eh, mogliśmy zawirować świat, cieszę się, że był kochany, ceniony, doceniony, i doceniany, brak mi go i już zawsze tak ma być, na wieki wieków…
Kocham dżunglę, rozumiem go, że tam zmierzał, nie wiem, czy go zjedli, jak napisał to tamten kolo [John Duncan, http://peterwullen.blogspot.com/2013/12/zbigniew-karkowski-1958-2013.html], czy go spalili, czy pogrzebali. Nie wiem i nie będę tego wiedzieć. Gdybym wiedziała, pewnie bym z nim do Peru poleciała. Przed pierwszym moim własnym zanurzeniem się w dżunglę bałam się, że będę odczuwać klaustrofobię, gęstość, ale tak się nie stało, to było najlepsze miejsce, aby być. Nie odczuwałam żadnej nerwowości, ani braku równowagi, osamotnienia, depresji, strachu, dżungla okrywała mnie, moją duszę, jak rękawiczka. Tlen, odgłosy zwierząt, robaków, ptaków, były kojącym balsamem, były ruchem, światem. Im ciemniej się robiło, tym większy był ten gwar.
helo Amigo, żegnaj, tak bym chciała cofnąć czas, chociaż o kilka dni.

***
Przesiedzieliśmy w Embargo kilka godzin pijąc, było lato, Sztokholm, Zbig spędził cały dzień w szpitalu, miał jakąś niesamowitą egzemę, wysypkę, alergię, cały pokryty był krostami, robili mu jakieś testy, i naszprycowali histaminą, mama została na siedząco na wózku inwalidzkim. Zbig mnie eufeminizował: „Małgorzata, podziwiam cię, że tak ofiarnie zajmujesz się chorą matką”. On ją znał, kilkanaście lat wcześniej wyciągnął nas z restauracji na Belleville, traciła kontrolę nad sytuacją. Wzięliśmy taxi mimo że było bardzo blisko do niego i Yashy, i do mnie z drugiej strony rue de Belleville. Taxi jechała koszmarnie długo w górę i w dół, moja mama wyła: „Chcą mnie zamordować! Wypuśćcie mnie!”. Następnie ciągnęliśmy ją po krętych schodach na drugie piętro, Zbig w końcu ją niósł.
W końcu Danka oprzytomniała, dostrzegając Yashę z przyjemnością stwierdziła: „Ach, to jest ta piękna Japonka”. Ona bardzo go kochała, była chyba jedyną osobą, która broniła go, gdy miał krótki romans z młodziutką laską podczas gdy jego partnerka urodziła i śmiertelnie zachorowała. Danka powtarzała: „Dajcie mu spokój, on jest taki młody i chce żyć”. Zwracając się do Zbyszka: „Zabieraj Dorotę i idźcie stąd”.
Niewielu mam przyjaciół aż tak mi bliskich, z tak olbrzymim bagażem czasu, historii i emocji, i porozumienia. To była ścisła męska grupa, cały ten noise, Zbigniew był jedynym, który zawsze mnie zapraszał, otwierał wszelkie drzwi. Niezależnie od tego, czy to był koncert, bar, czy jakaś willa pod Sztokholmem, czy ślub Sienkiewicza w cytadeli. Był między nami pakt, i przyzwolenie. Jego koncerty były powalające, nigdy nie korzystałam ze stoperów. Jak waliło, pochylałam się do przodu i z przyjemnością otwierałam usta.
Tej nocy po spiciu się w Embargo szukaliśmy jego hotelu, zgubiliśmy się na jakiejś szalonej wyspie, sikaliśmy w krzakach, weszliśmy do niewłaściwego hotelu, który był dawnym więzieniem, próbowaliśmy jego kluczem otworzyć jakieś drzwi. Wreszcie znaleźliśmy jego hotel, z trudem trzymał się na nogach, ja zresztą też, ale musiałam go tam zostawić, i wrócić do mamy, pokonując całe miasto metrem, ściągnąć ją z wózka, przebrać i wywindować do łóżka. To była jedna z tych niezapomnianych białych skandynawskich nocy… Dwa i pół roku temu.
… dostałam SMS-y od moich dzieci w odpowiedzi na moją wiadomość, że Zbyszek zmarł. Agata napisała: „Jestem w szoku i jestem poruszona tym, co napisałaś, jak strasznie to smutne. Normalnie koszmarne. Jak i dlaczego? Czy był chory? Wypadek? Problemy? Dlaczego Peru? Muszę wiedzieć więcej, aby to zrozumieć. Kocham, A.”.
Spotkałam Zbyszka u mnie w domu na początku lat 80., tego dnia, kiedy przyjechał do Szwecji. Pomagaliśmy mu wyjechać z Polski, jakoś poznałam jego dziewczynę Barbarę, która mieszkała w Oslo, zorganizowała inną Sofi z Göteborga, którą znałam bardzo blisko, i Sofie zdecydowała się wziąć ze Zbyszkiem ślub, aby mógł wyjechać z Krakowa, to się wydarzyło. Zbig był bardzo młody i miły, ubrany cały w jeansowe ubranko, ciemny granat, upiliśmy się chyba już przy pierwszej okazji. Częstym był u nas gościem, przeszliśmy z nim wszystkie jego sukcesy, studia, różne damsko-męskie koligacje. Bywał w sumie codziennie, opowiadał. Mogę się orientować po wieku moich dzieci, mój syn urodził się w 1981, córka Zbyszka rok później, mieszkaliśmy rzut beretem od siebie, często tym beretem rzucaliśmy. Jego romans z Anniką, która była moją przyjaciółką, był specyficzny, Annika była z innym moim przyjacielem, też u mnie się poznali, i teraz po poznaniu Zbyszka przypuścili atak, zakochali się w nim obydwoje, pamiętam to dość wyraźnie, bo tam byłam, siedziało się, blisko w malutkich starych mieszkaniach, było tłoczno, mnóstwo dymu i alkoholu, po kilkunastu dniach Zbig wybrał ją z nich dwojga, później, choć już trochę później, zaczęły się schody.
Nie pamiętam, jak zaczęła się moja intymność czy choćby współpraca z nim, ale robił muzykę do wszystkich moich filmów w Ego Trip Collection, to było 50:50, powalające dźwiękowo i wizualnie; Ego, Super Ego, IDN1, IDN2, IDN3.
Flasher też, ale muza była Hafler Trio czyli Karkowski i McKenzie. Do Baby Trouble Hole był wykorzystany longplay, który zrobił z Ulfem Biltingiem, i wtedy Zbyszek już nie mieszkał w Szwecji, Ulf zgrywał mi to i robił soundtrack, genialnie i szybko!
Pozostałe wcześniejsze tracki robiliśmy ze Zbyszkiem w Chalmers, gdzie studiował, wgrywaliśmy mój wokal, tekst, jaki napisałam i czytałam po angielsku, a on dorzucał swoje tracki, manipulował i podkręcał. Tam właśnie lądowaliśmy pod stołem. Lub startowaliśmy pod stołem. Angel to też muza Karkowskiego, ale wgrał ja Fritte Fox Andersson pod nieobecność Zbyszka.
Nie wiem, jak zaczął romans z moją córką, ale zaczął, zrobili nawet braterstwo krwi, przeciął jej przedramię nożem, i sobie też, i wymieszali krew…
Kiedy zaczął się mój romans z moim trzecim mężem, Zbig był zafascynowany, i też chciał nam pomóc zorganizować się, zabrał nas do swojego busa, przeprowadzał się do Amsterdamu, całą drogę leżeliśmy z tyłu na materacu, a on prowadził, niewiele się zatrzymywaliśmy, ja kręciłam film i seks. Zamieszkaliśmy u Zbyszka, to był odjazd i lot i Amsterdam!
Kiedyś o świcie zobaczyliśmy go u nas pod domem w Göteborgu, z Kariną, byli parą, zatrzymali się u nas jakiś czas.
To właśnie Karina dała mi znać, że coś się dzieje ze Zbigniewem, poczułam, że odszedł, sprawdziłam na Wikipedii, ale nic tam nie było, trochę mi ulżyło, ale tylko odrobinę, po 20 minutach wylądowała wiadomość, Zbigniew zmarł dziś w Peru.
Dżisas, ja go chyba zawsze kochałam i to jest to, co czuję.





Michał Woliński („Piktogram”/BLA)

Znaliśmy się prawie 10 lat. Zawsze do mnie dzwonił lub pisał, kiedy przyjeżdżał do Warszawy. Zapraszał na koncert. Jego muzyki najlepiej słuchało się wtedy, gdy odgrywał/tworzył ją na żywo. Miałem wrażenie, że przekazywał w ten skrajnie skondensowany sposób doświadczenie paru miesięcy swego burzliwego życia, przez które się nie widzieliśmy, i które pędził gdzieś w południowoamerykańskich fawelach, chińskim interiorze, w nigdy nieśpiących miastach-molochach. Żył bardzo intensywnie, chwytał życie haustami, łapczywie. Goniła go niespożyta ciekawość i chciwość doświadczania, poszukiwania tego, co ważne. Po koncertach szliśmy w wąskim gronie pogadać. Zawsze po tym, jak walnął jakiś bezwzględnie zabójczy osąd, wybuchał charkotliwym śmiechem. Lubiłem ten śmiech. Był bezkompromisowym, substancjalnym nonkonformistą. Pogardzał grantożebrami, autopromocją, celebryctwem. Podróżował do miejsc trudnodostępnych i omijanych, szukał prawdziwego kontaktu z ludźmi. Życie i twórczość odzierał do tego, co istotne. Był moim mistrzem i przyjacielem. Będzie mi go brakowało.






fot. Michał Woliński dla magazynu „Piktogram”, 2005





Z. Karkowski w wywiadzie przeprowadzonym przez Jacka Staniszewskiego
i M. Wolińskiego, Piktogram Issue 1, Summer 2005


Nina Zee/Nina Živančević
Нина ЖиванчевићСлово π.

1996:

         Окретао се унаоколо унедоглед. Живот му jе био окpугли сто испуњен тачкицама, а сваки делић људске беде и успешног пословања оштрио му jе jош више зубе ионако спремне да уjеду ружу.
         Био jе бесан  наjсрећниjи би био да се поjављивала и да jе одлазила  на време.
         Све би тако било веома предвидљиво и изводљиво и на време. И било jе. Чим се Ружа поjaвила, скинула jе капут и рекла:
         „Ћао!
         Каснила jе тачно 20 минута. Као што jе и предвидела.
         Хтела jе да увек буде она та коjа предвиђа стваpи. И предвиђала их jе. Али ниjе могла да предвиди да ће он да отвоpи врата на толико предвидљив начин  прво ниjе хтео уопште да их отвоpи, а онда се стуштио низ ходник и све за њом, те jе упитао:
         „Хоћеш ли да уђеш?
         Чим jе ушла у његову собу, рекао jе:
         „Ух, лице ти jе тако бледо  баш си предвидљива!
         „Нека, хвала, нисам гладна, рече она.
         Ниjе се осећала добро. Jедно њено „jа” jе узвикивало:
         „Не осећам се вечерас добро.
         Jедно њено друго „jа желело jе да узвикне:
         „Баш ми се свиђа ова твоjа слика!
Њено треће „jа ослушкивало jе буку на улици. Четврто њено „jа” гледало jе видео-касету на телевизиjи. Сва њена „jа була су спокоjна и у љубави jедна са другима. Да се само он мало осврнyо и обратио пaжњу макаp и на jедно од свих тих њених „jа, закључио би да се налази у царству чистог клиничког лyдила.
         Већ jе раниjе присуствовала оваквим разговорима. Људи су jоговорили:
         „Он jе лyд. А и ти си тако чудна.
         Понекад би заjедно заспали, а понекад би напросто утонули у тишину и иза себе затвоpили врата. Када су се раcтали, оcећала jе да cамо небо плаче и да постаjе све некако плавље и… jасниjе. Потпуно чисто и незамрачено облацима коjи су се сада назирали у даљини.
         Тада би она рекла:
         „У овоj соби има толико много облака!
(Przedruk za zgodą autorki.)


Peter Rehberg (Editions Mego)
Po raz pierwszy spotkałem Zbigniewa we wrześniu 1997, kiedy to mieliśmy dać razem koncert w barze Chelsea w Wiedniu. Nazwa, jaką Zbigniew dał projektowi, brzmiała „Product Of Power”, co bardzo szybko zostało skrócone do „POP”. Legendarny show, krótko mówiąc, po upływie około 15 minut małą scenę zaczął wypełniać dym. Tyle że w Chelsea nie było maszyny do robienia dymu, monitory odsłuchowe płonęły!
Staliśmy się formacją i nadwyrężaliśmy nagłośnienie w najrozmaitszych miejscach na ziemi, ale nigdy już nie doprowadzając do spalenia się sprzętu. To były naprawdę zabawne czasy, miło wspominam zwłaszcza naszą trasę po Polsce. Gdy wracaliśmy z wagonu restauracyjnego w turkotliwym, starym polskim pociągu z Wrocławia do Warszawy, jedne drzwi wypadły. Zbigniew prędko ściągnął mnie za ramię, dzięki czemu uniknąłem wypadku, i zanosząc się swoim słynnym śmiechem powiedział: „Co jest, witamy w Polsce!”.
Wielokrotnie w trakcie tych podróży mogliśmy ubawić się dzięki jego oryginalnemu poczuciu humoru. Bywało naprawdę zabawnie, wybuchał wówczas dziki śmiech Zbigniewa, krztuszący się ochrypłym tytoniowym kaszlem.
Oczywiście, Zbigniew miał też ciemną stronę i o tym, co robili ludzie, nie bał się mówić im w twarz, że jest „gówno warte”.
I faktycznie, nie rozmawialiśmy od 2009, kiedy niespodziewanie wyraził się o Editions Mego jako o gównie, i o mnie, że jestem kiepski. Oczywiście, była to suto zakrapiana noc i tylko wzruszyłem ramionami. Co smutne, nigdy więcej się nie kontaktowaliśmy i nigdy nie poznam prawdziwego powodu, jaki miał, by odwrócić się ode mnie, nad czym ubolewam.
Jego decyzja, by zniknąć w dżungli, była wspaniała. Mogę sobie teraz wyobrazić jego śmiech, echem niosący się po dżungli.




Z. Karkowski i P. Rehberg w wywiadzie przeprowadzonym przez Jacka Staniszewskiego
i Kamila Antosiewicza, „Fluid” 07 (43) 2004 (dzięki uprzejmości Michała Wolińskiego)


Reiko Azuma
カルコフスキーと初めて出会ったのがいつ、どこでだったのかを私はさっぱり覚えていない。
もちろん、MERZBOWの一員として出会ったのだろうけれど、それが東京のどこかでだったか、ヨーロッパのどこかの都市だったか。

正直言って、ちょっと苦手な相手だった。
いつもなにかに怒っているようなところがあって、やたら批判的で、論争好きだったし、
会えばたいてい私に取ってのいやなことを言うので、だんだんに口を聞くのに抵抗を感じるようになっていった。
たとえば、どこの都市が好きかと聞かれて、
ブリュッセル、などと思ったとおりに答えると、
「ブリュッセル! あんな虚飾の街! 君はなにも知らないんだ! なんのかんの」
と始まるし、
私が誰かのliveを見に行く途中でたまたま服なぞ買って紙袋を提げていると、
「Reiko、なに買った?」といかにも批判したげに突っ込んでくるし。
この頃にはもう言われることはわかっていたので
(「商業主義に乗せられてんじゃない!」とか)、
おっきな紙袋を提げていながら、しらじらしくも「なにも」と答えたものだけど。

で、ある時、こちらも反撃に出て、
「あんたっていっつもフラストレーションを抱えてるよね(だから、カリカリしてる)」
と言ったら、気を悪くしたらしく、その後よけい気まずくなったような(ということも、まあないが)。

そんなわけで、どこで出会ってもほぼ挨拶ぐらいしかしない仲ではあったが、
そんな彼も後年は丸くなり、刺々しいところが影を潜めていったような感はある。

しかし、昨年の2月、
東京でヴィジュアル&サウンド・アーティストのManuel Knappのアニメーション上映に合わせ、
彼と、長谷川洋と、古舘徹夫とがそれぞれソロで演奏をする、というイヴェントがFACTORYで行われた時、
どういう順番でやるのかを知らずにスクリーンを見ながら後ろで演奏される音を聞いていた私は、
一番最後に出てきた怒りに満ちた音にびっくりした。
あまりに激しく強烈だったので、いったいどうしたんだろう、この演奏者になにかあったのだろうか、と思い、
ついには聞いているうちに、ああ、もう、こんな音を出す人とはいっしょに死んであげるしかない、という気にさせられた。
それほどまでにそれは、切迫感に満ちた、余裕のない音だった。

イヴェントが終わってから最後に演奏した人がカルコフスキーだったと人に聞いてわかって、
「えっ、カルコフスキー?」と驚いたものの
(彼なら、もう少し音幅を出しそうな感じがしたから)、
だからと言ってもちろん、その場でなにも言おうとはしなかった。

でも、あの時、
彼の魂とでも呼ぶべきものは、自分の体の中で起こっていたことをすでに知っていたのではないかと思う。
頭では知らなかったとしてもなにかが察知していて、この世で残されている時間の短さに急き立てられていたのではないのだろうか。
そんな気がしてならないのだけど。

その翌月、夢の中でたまたまカルコフスキーに出会ったのだけど、
声をかけても、まるで霊界の人のように青ざめていて返事をしなかった。
そのまた十日後ぐらいに代々木公園でみんなといっしょに会った時には、
挨拶をしたら、いつもどおりに挨拶を返してきた。
その時、私の中でなにかが引っかかった。
もちろんなにも言いはしなかったが。

だから、彼の突然の訃報を知った時にはとてもショックだった。
彼の中でなにかが起こっていたことには気づいていたのに、尋ねてみようとはしなかった。
むろん、尋ねたところで意味はなかったかも知れない。

彼が亡くなったのを知ったのはある人のtwitter上のつぶやきでだったので、
まるでいくらでもある世間話のような耳への入り方で、
私にはじっくりと時間をかけてその衝撃を語り合う相手がいなかったが、
死後しばらくしてから、49日でもないのにまた夢に現れ、
「結婚した? じゃ、しょうがない」と私に向かって言うのだった。
なにかというと、
私が夢の中で、夢の中の夫への不満を抱えていたので、
夫を選んだ後に、その夫に文句を言ってもしかたがない、と私を批判したのだった。
この男は、わざわざ人の夢の中に出てきてまでなにを言うのか、とも思ったが、
考えてみれば、元々の関係に戻ったようなところもある。

私はほかのみんなのように、音楽的に彼となにかが引き合っていたわけではなかっただろうけれど、
もっとカルコフスキーに言ってもらいたいことがあったのかも知れない。
なんだか現世では交流し損なってしまった相手のような気がするが、今度またどこかで出会えたら、次はもう少しまともに語り合えればと思う。

Reiko.A/東 玲子

Masami Akita vel Merzbow, R. Azuma Z. Karkowski
(dzięki uprzejmości Yashy Belleville)


Richard Whitelaw
I met Zbigniew Karkowski in 2006, there are many who have known him longer. He was my friend.

Zbigniew was capable of creating amazingly powerful music live, but also willing to dive bomb his own shows if the mood didn’t take him. This could be down to the “fucking boolshit” PA, sound engineer, venue or just the moment not being right. With good live sound though he responded to the moment and his performances were intense physical experiences that could provoke altered states of consciousness. He could work powerful magic in the studio and there is impressive consistency across his solo and collaborative releases. Much like that other recently departed electroacoustic master Bernard Parmegiani, his studio music feels spontaneous and improvisatory. Zbigniew had a natural feel for textural change, drama and form. He was capable of working at the highest level with crack new music ensembles, virtuoso soloists and noise musicians, and he was one of the most significant and credible settlers in the sparsely inhabited space between modern composition and underground noise music. He had an amazing ear, listening intently to his own performances, and he was vocally critical of many noise musicians, whom he considered to have little grasp of, or interest in, live sound. Zbigniew was as adept at exploring gradual change as Eliane Radigue, as skilled in exploring extreme registers as Ligeti, and could ride crumbling noise textures to totally thrilling effect. His music can suck the soul out of your body. It can be terrifying, bewildering and violent, yet at times beautiful and meditative. It is never dull.

Zbigniew had an insatiable desire to travel and was always on the road. He was, in his own way, a paragon of a very active type of audience development, often presenting his music in places that had little or no local context for it. He was more interested in touring in China and the Far East, playing for paltry door money to (probably very confused) punters than to play cosy gigs on the European festival circuit. He once asked me if I knew anyone in at the British Council who could procure him the contacts necessary to organise a self-funded tour of the Congo.

He was an absolutely unique individual. Some have accused him of arrogance but I never saw this in him. He presented himself in exactly the same way when talking to a fellow artist, an audience member or the director of a major arts centre. If he didn’t like someone he’d tell them, or, on occasion, offer them a fight. This sometimes didn’t help him professionally. He didn’t give a shit. He seemed to know an impossible number of people. Some of these he had pissed off but most others were devoted friends. He had the contacts. As we have seen, if you wanted to go up river in Peru in search of powerful hallucinogens, he knew someone. He was very good at introducing people and I knew I’d probably get along with anyone who was his friend. He was good like that. I’m still making new friends through him, and I imagine I will continue to do so. He was totally devoted to his partner Atsuko Nojiri. He loved her totally and this relationship was clearly central to his life. If one can speak of such a nomadic figure as Zbigniew as having any kind of home, it was with her.

Everyone has their stories. Someone should probably collect them. Late one evening I had to physically prevent him from breaking into a child’s Wendy house in a rural Swedish garden. This small building seemed to him the perfect place to sleep it off. Somehow we got back to the hotel. I think I must have carried him. He woke up in a blood-stained shirt and banged on my door to ask me if we had had a fight. He seemed glad of the reassurance that I didn’t recall one and we went for breakfast. Spending time with Zbigniew reminded me of an earlier, more carefree time in my life when I could go out with friends, have a ruck, fists could fly, but the next morning it’s done with.

As his old friend John Duncan has pointed out, Zbigniew seemed totally without fear. Even, finally, in the face of death he seemed calm, determined and confident. In the last few days that I saw him in London he made me laugh just as hard as ever. I can still hear his voice, hear his laugh and see the fire of life in his eyes: “You know this guy that believes that we are all ruled by lizards, that the Royal Family are fucking lizards man, well, I tell you, I think this is all fucking true.”
(Źródło: The Wirehttp://www.thewire.co.uk/in-writing/essays/zbigniew-karkowski-1958-2013_richard-whitelawza zgodą autora.)


Robert Piotrowicz (Musica Genera)
Piotrowicz współpracował z Karkowskim przy różnych okazjach, niewydany pozostaje materiał, który muzycy zarejestrowali w studiu.

Centrum Reanimacji Kultury, Wrocław, styczeń 2009 (fot. Wojtek Mszyca)

listopad 2009, Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski w Warszawie,
„Short Guerilla – Zbigniew Karkowski x 3” – koncerty i warsztaty (fot. Anna Zaradny)

To, co z mojego punktu widzenia było w Karkowskim najbardziej wyraziste (odnoszę się do swoich kontaktów z nim), to jego zaangażowanie, to, w jaki sposób traktował twórczość, sztuka była dla niego obiektywną wartością. Tym samym bardzo mocno kwestionował rzeczywistość, ścierał się z nią. Mimo że taka postawa jest w pełni naturalna dla artysty, bywał wykluczany przez środowisko i media.
Admiruję jego proces twórczy, zawsze spójny, nastawiony na postęp, na zrobienie kolejnego kroku. Od ponad 20 lat regularnie występował, gdy wydawało się, że to kolejny, podobny koncert, potrafił zaskoczyć i zachwycić. Był w stanie przekroczyć swoją normę, czy nawet kliszę, przeżywając to bardzo ekstatycznie.
To samo dotyczy jego twórczości kompozycyjnej, mimo dziesiątek nagrań i kolaboracji, regularnie wracał ze wspaniałymi albumami solowymi.
Łączył bombastyczną emocjonalność z kunsztem kompozytorskim, dyscypliną estetyczną, był antyeklektyczny. Często mówi się o bezkompromisowości Karkowskiego, konsekwencję i samodzielność opisuje jako radykalizm. Niechęć do instytucji, mediów, artystów, którzy głównie adaptują się do sytuacji, nie jest skrajnością, a raczej próbą uchronienia uprawianej przez siebie twórczości przed zewnętrzną presją. Zbigniew Karkowski reagował na tę agresję bardzo intensywnie, w przepełnionym konwenansami świecie bardzo się pod tym względem wyróżniał.
Jest teraz dużo „wspominek” o nim, bardzo jestem ciekaw, jak by na to zareagował. To, jak i gdzie postanowił spędzić ostatnie chwile swojego życia – zamknąć wszystko, zneutralizować swoją materialną obecność, zanegować pożegnanie, miejsce pamięci i zostać wchłoniętym przez naturę (do Peru pojechał do konkretnego miejsca w dżungli) – pozostaje w całkowitej zgodności tak z jego postawą egzystencjalną, jak i artystyczną.


Tetsuo Furudate

Znałem Zbigniewa prawie 20 lat, dzięki czemu jestem w stanie przybliżyć nieco historię jego związków z japońską sceną noise’ową.
W roku 1993 przyjechał do Japonii po raz pierwszy. Dzięki zaproszeniu profesora Kazuo Uehary studiował na uniwersytecie Geijutsu Daigaku w Osace. Kazuo Uehara był w Japonii już od dawna związany z muzyką elektroniczną i na tym polu pozostaje aktywny aż do dziś. Ja sam znałem go jeszcze nim podjął pracę jako wykładowca.
Poniższy film jest zapisem koncertu, który odbył się w Kioto, była to prezentacja techniki MIDI, w Japonii niezbyt jeszcze dobrze wówczas znanej, choć wykorzystywali ją już Kazuo Uehara czy Carl Stone: https://soundcloud.com/experimedia/kazuo-uehara-obscure-tape. Nie znałem jeszcze Zbigniewa, gdy Uehara wystosowywał do niego zaproszenie. W późniejszych latach zacząłem zastanawiać się, dlaczego podążający ścieżką akademicką Uehara wystosował zaproszenie do kogoś takiego.
Kolejny raz Zbigniew przyjechał do Japonii w 1995, w związku z projektem Blixy Bargelda z Einstürzende Neubauten, The Execution of Precious Memories. Zespół złożony z wybranych przez niego japońskich muzyków awangardowych, takich jak Keiji Haino, Kōichi Makigami, Chie Mukai, występował w Tokio i Osace, a Zbigniew zajmował w nim pozycję centralną jako aranżer. Niestety, nie udało mi się wtedy dostać biletu na koncert i słuchałem tylko z zewnątrz. Chyba właśnie w tamtym okresie Zbigniew przyszedł na jeden z moich koncertów w małym klubie rockowym, po którym to koncercie rozmawialiśmy po raz pierwszy – powiedział mi, że niedługo będę jak Sharam Q [bardzo popularny wówczas japoński zespół popowy – przyp. tłum.]. Oczywiście grałem wtedy muzykę eksperymentalną, a nie popową.
W 1997 Zbigniew zagrał na festiwalu ICC (departamentu kulturalnego japońskiej firmy telekomunikacyjnej NTT). Zbigniew, Atau Tanaka i Edwin van der Heide zagrali bardzo głośny koncert jako Sensorband z Granular Synthesis. Myślę, że była to głośność powyżej 150 decybeli. Po tym wydarzeniu bardzo się do siebie zbliżyliśmy, nagraliśmy w studiu ICC płytę World as Will.
W 1998 zagraliśmy noise’owy koncert MELTDOWN OF CONTROL w tokijskiej sali Japan Foundation Hall. Wystąpili Merzbow, K.K. Null, Kasper T. Toeplitz, Dror Feiler, Akihiro Miwa, Sumihisa Arima, Sensorband i inni. Zbigniew podjął się wielkiego wyzwania, jakim było odtworzenie koncertu w Berlinie i w Londynie, i przyczynił się w ten sposób do spopularyzowania japońskiego noise’u wśród europejskich odbiorców. (Mieszkał wówczas w Paryżu i po wszystkim spał podobno przez trzy dni i trzy noce.)
Kiedy rozmawiałem z nim po raz ostatni, mówił, że tokijska scena lat 90. była bardzo interesująca. Być może uważał, że później stała się mniej ciekawa. Kontynuował granie w niewielkich undergroundowych klubach w Tokio, ale myślę, że to miasto traktował raczej jako miejsce odpoczynku oraz przygotowywania się do kolejnych projektów realizowanych później na Zachodzie. Nie przestał jednak być aktywny na tutejszej scenie, i z japońskimi muzykami, w tym również ze mną, nagrał wiele albumów, czasem odwiedzałem go w jego domu i pochłonięty był też zawsze pracą nad jakimś kolejnym projektem do zrealizowania tutaj.
Dlaczego więc obrał Tokio za swoją bazę, w której tworzył i odpoczywał? Myślę, że od japońskich muzyków nauczył się obioru muzyki pełnego wolności, swobodnego bardziej niż ten zachodni. Wyjawił mi kiedyś, że w Krakowie przed obaleniem ustroju nie miał żadnego wyboru i zmuszany był do gry na flecie. Świat, w jakim dorastał, opisywał jako zbliżony do świata z Zamku Kafki. Czy w ówczesnej Polsce idee muzyczne i idee wyzwolenia były ze sobą jakoś powiązane?
Japońskie czucie muzyki jest zupełnie inne; obecna jest tu zarówno muzyka popularna (będąca praktycznie w całości kopią amerykańskiej muzyki popularnej), europejska muzyka klasyczna (symbol obycia i dobrych manier), jak i japońska muzyka tradycyjna (mam wrażenie, że tą Zbigniew nie wykazywał specjalnego zainteresowania. Lubił za to pieśni enka). Natomiast japoński noise jest pod ogromnym wpływem amerykańskiej muzyki rockowej.
Jednakowoż, mam wrażenie, zanurzając się w świat muzyki japońskiej – nieokreślonej, pełnej ambiwalencji – chciał zerwać z muzyką europejską, obwarowaną różnymi zasadami. Postąpił w ten sposób bardzo słusznie.
(Z języka japońskiego przetłumaczyła Katarzyna Karpowicz.)



Wilder Gonzales Agreda
Q.E.P.D. MAGO DEL RUIDO ELECTRÓNICO ZBIGNIEW KARKOWSKI (1958 - 2013)

El día de ayer, 12 de diciembre, ha fallecido víctima de un cáncer pancreático diagnosticado hace pocas semanas el pionero del ruido electrónico y la computer music contemporánea, ZBIGNIEW KARKOWSKI.

El ácido músico polaco quien fuera alumno de Iannis Xenakis, Pierre Boulez y Olivier Messiaen estuvo en nuestro país hasta por 2 veces deleitándonos en distintos lugares -incluso en provincias- con su alucinante arte. Tuve la ocasión de hacerle una memorable entrevista para la revista alternativa local Freak Out! la primera vez que vino, allá por el 2004. A pesar de tener una importancia enorme en la escena avantgarde mundial y haber tocado con gente como Masami Akita (Merzbow) o Pita Rehberg en numerosas ocasiones, el compositor europeo lucía una sencillez y naturalidad infrecuente, algo que iba en consonancia con su espíritu punk polaco.

Sus conciertos fueron magníficos, una verdadera catarata luminosa de sonidos. Tuve el placer de organizar personalmente un evento para él  el año 2007 cuando cancelaron su presentación debido al terremoto en Pisco. Recuerdo que al ver a las chicas de Sonoradio que venían a tocar acompañadas de sus padres y todas fashion, Karkowski decía molesto "¡Esto es mierda!". Al final lo convencí de que tocara al menos para darle la contra a esa gente.

Karkowski, a los 55 años, toma la vanguardia otra vez en este camino cósmico del vacío y la no razón: el Cosmos está esperándonos... ¡Adiós Capo!
(Pierwotnie opublikowano pod adresem http://peruavantgarde.blogspot.com/2013/12/qepd-mago-del-ruido-electronico.html, przedruk za zgodą autora.)



Yasha Belleville
Magic Numbers and Magic Thoughts around Life...

How can I describe ZK and what can I write more for you? 'First of all, hyper lucid, a free man with a rare talent, almost noble...' The sound of 'clapping hands' getting louder and louder until some people put their hands on ears... 'A dearest man of life for certain...' 'Clapping sounds' even louder and louder until audience put small balls of cottons deep into the ear...

I met ZK in the virtual reality show, 'Voyages Virtuels,' one late afternoon between 8th and 11 Dec, 1993 in Paris. On 12 Dec 2013 in Peru, he disappeared on the land and in the hands of Indian tribe Chiquitos, just twenty years afterwards. So did his friend, Pascal Schmitt in this virtual reality show, on the 13 Dec in Paris... Is the destiny written? Perhaps.

Thus for ZK, his research of the purpose of music, philosophically, has been related to the belief and the death, more dark side of Dionysus than the god of wine. ZK, when he doesn't work, emptied four bottles of wine... He was a Dionysus, in a way.

As for the sounds of music of noise-orchestra in Japan with Blixa Bargeld, 'The Execution of Precious Memories' sounded exactly like the imaginary noises you might hear, when the soul leaves from the body in Tibetan Buddhism, mentioned in the 'Tibetan Book of the Dead' (Bardo Thodol).

Though in my mind ZK already disappeared several times, we split our personal life together already in the summer of 2000, the last time I saw him in Paris about two years ago, we tried to escape from cafe La Cale sèche in Ménilmontant, had to go back to cash distributer to take out 30 euros! ZK disappeared in the darkness of the night like in a song, his silhouette from the back turning the Carrefour of Ménilmontant in the darkness of the night, heading for Peru, was quite definite for me.

The most impressive moments with ZK, aside from that long settings of this complicated infrared system and the first 'WWW-on,' which rang the loud bell of many audiences hearts, is about this unrealised project, 'The Spiricom' in Tokyo. When he had this project, a bit dangerous to set up the machine, to get down the dead spirits from the sky, this time was that of Yukio Mishima. They hesitated to realise. We went to see the group of Japanese (far) rightists from Issui-kai for help. Issui-kai gave an appointment in traditional Japanese restaurant with drinks, izakaya. ZK, with his nearly trademark, shaved head, they step back a bit, addressing the first words from their mouth 'Are you from a foreign rightist group?' ZK smiled charmingly and said, 'No, I am not. But my music is sometimes loved by Swedish right wings!' I ask now, you guys, 'is it true?' After izakaya, they took us to the cash distributer and took out a bunch of thick bills, to show off. Next day they had this spectacular demonstration on camions with flags and speakers, that you might know well from clichés of the media. Especially this story make me laugh, when I read recently on asahi.com about the bribe scandal that wife of  journalist/ex-mayor of Tokyo, Naoki Inose, handed 5 million to Issui-kai. The representative said 'Mme I will borrow from you for a while.'

I finish this short homage with another news from Japan. 11 March 2014 makes Three Years from Fukushima. To my surprise, ZK went also for volunteer to Fukushima! After he told me that he was 'O-jyama shimasu' meaning disturbing the local people or standing on their way, maybe he wanted to mean volunteers don't help anything when we don't know exactly what people want... Ah, with each Fukushima Memorial, next day I'll think about ZK! In Japanese, we say 'mei-nichi,' literally the day of life, meaning the date of death without month.

'Don’t be mystic, be rational' say many Cartesians. Perhaps from the logic of Tao, you can be mystic and rational at the same. ZK was one of a kind, and still is the greatest one of a kind. Let's make ZK's spirit come down from heaven!

Paris, 01/ April/ 2014

Kobe 1994, fot. Yasha Belleville (dzięki uprzejmości Kariny Mertin)

Z. Karkowski w For Me and For My Gods, Osaka (fot. Yasha Belleville)

Z. Karkowski dyryguje The Execution of Precious Memories,
Tokio lub Osaka, sierpień 1995 (fot. Yasha Belleville)

Sin:Ned aka Wong Chung-fai/Dennis Wong

http://www.re-records.com/news/remembering-zk/

Stephan Mathieu
http://www.bitsteam.de/wp/?p=456

xdefenestratorx

http://www.discogs.com/groups/topic/377931#3503789


Inne zdjęcia


fot. Annika von Hausswolff

Ulf Bilting i Z. Karkowski (fot. Annika von Hausswolff)

Ulf Bilting i Z. Karkowski, Göteborg 1990,
fot. Annika von Hausswolff (dzięki uprzejmości CM von Hausswolffa)

Mental Hackers: Johan Söderberg, Christian Falk (R.I.P 24.07.2014) i Z. Karkowski,
fot. Annika von Hausswolff (dzięki uprzejmości CM von Hausswolffa)

Z. Karkowski i Richard Kern, Nowy Jork 1990, fot. CM von Hausswolff

Göteborgs Konserthus: Taube, Lloyd-Webber, ABBA i Karkowski (Brass-konsert – Heavy Metal dla sekcji dętej blaszanej Göteborgs Symfoniker), fot. CM von Hausswolff

1984, fot. Patrik Andersson (dzięki uprzejmości CM von Hausswolffa)

DNA, Industrifestivalen (Festiwal Industrialny),
Masthamnsgatan, Göteborg, 18 marca 1984 (fot. Henrik Rylander)
Mariusz Pędziałek i Z. Karkowskipołowa lat siedemdziesiątych

Andrzej Kapusta, Mariusz Pędziałek i Z. Karkowski, połowa lat siedemdziesiątych

Francisco López i Z. Karkowski, Los Angeles, około roku 2000, fot. Fredrik Nilsen

Z. Karkowski i Francisco López, Los Angeles, około roku 2000

Christian Galarreta, Daniel Caballero i Z. Karkowski, Andy
(dzięki uprzejmości Ch. Galarrety)

Christian Galarreta, Z. Karkowski i Daniel Caballero, Arequipa
(dzięki uprzejmości Ch. Galarrety)

Christian Galarreta, Daniel Caballero i Z. Karkowski, Cusco
(dzięki uprzejmości Ch. Galarrety)

Z. Karkowski i Daniel Caballero, Cusco (dzięki uprzejmości Ch. Galarrety)

Christian Galarreta i Z. Karkowski, Cusco (dzięki uprzejmości Ch. Galarrety)

Z. Karkowski, Christian Galarreta i Fabiola Vasquez  wokalistka zespołu Tica, Lima
(dzięki uprzejmości Ch. Galarrety)

Z. Karkowski, Walter Peña i Christian Galarreta, Lima (dzięki uprzejmości Ch. Galarrety)

Z. Karkowski i Mika Vainio, Walencja 2003 (dzięki uprzejmości CM von Hausswolffa)

Maryanne Amacher i Z. Karkowski, Rzym 2006 (dzięki uprzejmości CM von Hausswolffa)


Zebrał i opracował
Konrad Jeliński

Współpraca:

Dorota Krzywicka-Kaindel
Jacek Plewicki
Jacek Staniszewski
Katarzyna Karpowicz
Yasha Belleville

Podziękowania – za inspirację – dla Piotra Kowalczyka (Dwutygodnik/Muzykoteka Szkolna).